Zdarza się czasem, że inwestorzy budując dom rezygnują z części zabiegów zmniejszających zużycie energii na ogrzanie tego domu. Wydaje im się bowiem, że oszczędzą dzięki temu pieniądze, które zawsze będą mogli później wydać na docieplenie domu, zainstalowanie wentylacji mechanicznej z rekuperatorem czy wymianę okien. Liczą, że oszczędność na mniejszej racie kredytu będzie większa, niż wzrost kosztów ogrzewania. Często się mylą, często też na późniejszym etapie ta sama zmiana w budynku jest znacznie droższa, na przykład po dociepleniu ścian trzeba od nowa położyć tynk.

Brakuje w polskich publikacjach tego typu obliczeń, co moim zdaniem jest sporym błędem. Jestem głęboko przekonany, że włożenie dodatkowych kilku tysięcy PLN w dodatkową warstwę styropianu czy wełny mineralnej przyniesie większe oszczędności, niż wzrośnie rata kredytu z powodu tej dodatkowej inwestycji.

Szkoda, że banki jeszcze nie przyglądają się domom swoich klientów pod tym kątem. Budując dom energooszczędny mocno zmniejszamy koszty jego utrzymania, przez co znacząco rośnie nasza zdolność kredytowa. A bankom przecież o to chodzi — by minimalizować ryzyko wynikające z udzielania kredytów.